czwartek, 21 października 2010

Pursuit of happiness.

Każdego dnia ocieram się o szczęście, ulotne, ukryte przeważnie w drobnych momentach tak, że ciężko złapać je w kadr. Nie zawsze śmiech oznacza szczęście, czasem przelotny uśmiech na twarzy znaczy więcej niż strzelające korkami butelki szampana.

Zawsze najważniejsze dla mnie było, aby cokolwiek robię, mieć w sobie taką pewność, że jestem w tym szczęśliwa. I naprawdę nie chodzi tylko o wielkie sprawy, bo taki stan ukrywa się w drobnych gestach: we wspólnym śniadaniu, w pachnącej kawie, w spontanicznej rozmowie z przypadkowo mijaną na ulicy osobą, w przelotnym spojrzeniu...

Wydawało mi się ostatnio, że bardzo czegoś chcę. Aż dotarłam do punktu, w którym po to sięgnęłam i poczułam pustkę. Zdałam sobie sprawę, że to całkowita iluzja, zaledwie mizerna imitacja szczęścia, którego szukam. Rozczarowanie spłynęło łzami po policzkach. Wyszłam z domu, padało, a łzy udawały krople deszczu zmywając gorzki smak porażki...

Szczęścia trzeba szukać długo i wytrwale, bo ono może się znajdować nawet 1200 km na północny zachód od miejsca, w którym teraz siedzę i piszę ten wpis, w którym czytasz to, co napisałam... 
Przychodzimy na ten świat zdani na chimery losu, pomyślne i niepomyślne wiatry, ludzi, którzy nas otaczają. Mierzymy się z problemami i podejmujemy dylematy. Czasem robimy dobrze, czasem źle. Jednego dnia bawimy się beztrosko pijąc wino do rana, mając poczucie, że świat leży nam u stóp, aby nazajutrz kawą zapijać gorycz rzeczywistości. Ale na wszystko jest czas: jest czas zabawy, jest czas pracy, jest czas odpoczynku. Trzeba tylko szukać tego szczęścia, tego prawdziwego czystego szczęścia. I trzeba pamiętać, aby w swoich dążeniach nie ranić innych. Nie da się zbudować nic trwałego na czyimś nieszczęściu.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz