piątek, 17 lutego 2012

Coś tak jakby, ale nie do końca.

Dwudziesta z minutami. Ostatnio nierzadko o tej porze dopiero wychodzę z pracy. A dzisiaj punktualnie o siedemnastej wcisnęłam menu start wyłącz komputer i wybiegłam z biura, odsuwając od siebie w drodze do domu myśli o tym, ile rzeczy mogłabym jeszcze zrobić zostając godzinkę, dwie dłużej. Książkowe tak jakby początki pracoholizmu. 
Leżę więc teraz zakopana w koc, muzyczka w tle, kieliszek bez wina, bo nie mam, herbata w filiżance zamiast i pierwsze strony Jandy. Zmierzyłam się jakoś z Palahniukiem. Udław się jako tytuł raczej nie było przypadkowe Ja się tymi słowami na każdej stronie dławiłam. Koniec książki był tak samo nieistotny jak jej początek. Już dawno nie przeczytałam tylu zdań bez znaczenia.
A więc weekend. W każdy poniedziałkowy poranek obiecuję sobie, że jak tylko dociągnę do piątku to kolejny weekend uroczyście spędzę w łóżku, śpiąc i grzesząc na przemian. Ale już w piątek popołudniu mam tyle planów, że o spaniu mogę zapomnieć. Umówiłam się jutro rano z koleżanką na psi spacer. Na dwunastą rano. Nie ma w sobotę wcześniejszego rano niż dwunasta.  
A więc weekend. Psy wariują. Pyskują, kłócą się i uskuteczniają szalonego berka po domu. Ja nie mam siły palcem ruszyć. Co najwyżej żeby przewrócić kartkę książki. W stanie  zmęczenia najgorsze jest to, że przestaje się mieć refleksje. Przestaje się dostrzegać mimo, że się widzi.
Rozpuściłam koka, szpilki zrzuciłam z ulgą przy drzwiach, sukienkę niedbale na fotelu. Jutro ogarnę. Teraz psy wgramoliły się zadowolone do łóżka i dyszą przez sen. Błogo.

1 komentarz:

  1. właśnie, własnie, coś z tym Palahniukiem jest na rzeczy. pisze bardzo dużo słów "bez znaczenia" - to trafne określenie. czy to jakaś współczesna literacka moda? choć bardziej "literacka"...

    OdpowiedzUsuń